Jerzy Madeyski
Sztukę można dzielić na rozmaite sposoby, a każdy podział określa panujące poglądy na to, co w danym okresie najważniejsze, a mianowicie filozofię, zaś tym samym funkcję i formę sztuki. W ciągu minionego stulecia systematyzowano ją zatem według prądów, jak - powiedzmy - fauvizm i kubizm, bądź konstruktywizm i nadrealizm oraz ich pochodne. Potem, po okrzepnięciu sztuki zwanej potocznie nowoczesną, podział przebiegał wzdłuż linii odgraniczającej tradycję od awangardy. Jeszcze później koło sztuki zawirowało ze zdwojoną szybkością, tak wielką, że w końcu, wszystkie - wrogie sobie nawet - nurty przemieszały się i połączyły w "poszerzonym polu", w którym straciła ona swój liniowy charakter rozwoju z awangardą u czoła, siłami głównymi w centrum i wlokącą się w ariergardzie tradycją. Prawem paradoksu awangarda dostrzegła tuż przed sobą plecy ariergardy, gdyż postmodernizm przywrócił do łask minione i spojrzał na przeszłość życzliwymi znów oczyma. Lecz właśnie wówczas, w czasach, w których przestały jakoby istnieć wszystkie kryteria i hierarchie ważności, w pełnych niepokoju i zwątpienia latach naszego już fin de sieclu - z wyjątkową wyrazistością zarysował się podział, bodaj najważniejszy i najbardziej istotny. Ten, który narodził się u progu stulecia wraz z hasłem "należy oddzielić pojęcie obrazu od pojęcia piękna" i trwał, choć nie potrafił się nigdy wysunąć na czoło: podział na sztuki piękne i te, które są nimi de nomine tylko. Te więc, dla których atrybut piękna lub choćby tylko pewnego estetycznego porządku jest nierozdzielnie związany z pojęciem sztuki i te, które zdecydowanie go odrzuciły. Na nurt, zapoczątkowany obrazoburczymi działaniami Marcela Duchamp oraz jego akolitów i tendencję, zapoczątkowaną przez Cezanne�a, który chciał wszak "uczynić z impresjonizmu coś równie solidnego, jak sztuka muzeów". Podział bardziej ważki od wszystkich dotychczasowych, gdyż tyczący istoty sztuki w jej najgłębszym aspekcie, bo traktujący człowieka w jego rudymentarnym niejako wymiarze, zdeterminowanym i zdefiniowanym przez jego upodobania, marzenia i najbardziej elementarne potrzeby. Podział na tych, których fascynuje bezsens i okrucieństwo świata i tych, którzy jego urodę ponad nie przedkładają. Tych, którzy lubią destrukcję i brzydotę chaosu i tych, którzy czują się dobrze wyłącznie w ładzie, jednakim z pięknem. Tych w końcu, którzy zgadzają się z tezą Duchampa "może Tinguely zniszczy sztukę, zanim będzie zbyt późno", wieszczącą nadejście "ery postartystycznej", i tych, którzy są odmiennego zdania, wierząc, iż sztuka lub ściślej - pobudzająca do tworzenia potrzeba piękna jest człowiekowi przyrodzona, zaczem zginąć nie powinna a nawet nie może. Wyjąwszy jakąś totalną katastrofę połączoną z zagładą ludzkości, rzecz jasna. Nie trzeba chyba dodawać, że przedstawicielem i wyznawcą drugiej orientacji jest Wacław Jagielski, malarz i konserwator lub też konserwator i malarz, gdyż kolejność uprawianych profesji nie ma w jego wypadku najmniejszego znaczenia. Czemu? Ano dla tej przyczyny, że konserwacja i autonomiczna twórczość są ze sobą złączone nader mocnymi więzami: konserwacja ratuje piękno przed zagładą, zaś sztuka tworzy je po to, by trwało, by nie było efemerydą, by cieszyło oczy ludzkie i serca przez pokolenia całe. Ponadto konserwacja uczy dyscypliny i przestrzegania zasad mistrzowskiego warsztatu, a dyscyplina jest niezbędnym elementem sztuki; zaś warsztat, po latach lekceważącej pogardy, jest znów nader wysoko oceniany. Oba te walory są tym bardziej potrzebne, im większą i gorętszą wyobraźnią dysponuje artysta, temperamentem, który jedynie dyscyplina i narzucane przez nią rygory mogą okiełznać i ująć w karby kompozycji. Jagielskiego porównywano niekiedy do van Gogha. W sensie dosłownym i przenośnym, pod względem wyglądu i temperamentu zatem i specyficznej ciekawości świata, objawiającej się w mnogości i różnorodności podejmowanych motywów. Można, oczywiście, to uczynić, acz z pewnymi zastrzeżeniami chociażby tym, że sztuka Jagielskiego wręcz kipi radością życia, której malarstwo van Gogha jest pozbawione. A to nader istotny rys charakteru. Co do mnogości tematów też ... Cóż, przecież wszystko może być motywem. Tylko od artysty zależy, czy i jak go dostrzeże i co w nim zobaczy i w jaką formę plastyczną ujmie swe wnioski. Van Gogh we wszystkim, nawet w parze wykoślawionych butów, nawet w nocnym widoku kawiarni widział dramat i mękę istnienia. Jagielski - uwodzicielskie uroki oraz urodę życia, zabarwione nutą romantyzmu na dodatek. Nie omdlewającego jednak i podszytego nutą zwątpienia neoromantyzmu Młodej Polski, z którą zamiłowanie do pastelu go skądinąd łączy, lecz owego potężnego i optymistycznego romantyzmu pierwszej połowy ubiegłego wieku. Zaś romantyzm, ten prawdziwy, jest stanem duszy i jako taki nie chce, a nawet nie może stosować jednolitej i właściwej sobie i tylko sobie formy plastycznej z tego choćby względu, że jego naczelną cechą i conditio sine qua non istnienia oraz zaistnienia jest indywidualizm, objawiający się w równie indywidualnych, każdorazowo dobieranych kształtach. Stosownych do wyrażanych treści, a te różne wszak mogą mieć zabarwienie. Jagielski z równą swadą operuje więc linią multiplikowaną w rytmy jak miękką i rozlaną plamą; kompozycją centralną i dośrodkową jak otwartą; monochromem jak kontrastem; równomiernym nasyceniem światłem płaszczyzny jak niemal klasycznym chiaroscuro; abstrakcją jak figuratywizmem do realizmu włącznie. Najbliższą jest mu jednak owa przedziwna i niemożliwa do ujęcia w słowa turnerowska wizja świata. Ni to realna, ni to abstrakcyjna, gdyż zarówno realną jak abstrakcyjną jest barwna mgła, którą malował on swe przesycone światłem wizje. Nie bez przyczyny wszak Constable powiedział o jego dziełach, że są "tym bardziej rzeczywiste, im mniej przedstawiają". W tę też stronę, w stronę czystego malarstwa zmierza, jak należy sądzić, sztuka Jagielskiego. Podąża duktem wytyczonym przez Turnera właśnie i "abstrakcyjny romantyzm" jak zwano niezwykle modny w latach 60-tych, "lat szalonych" jak się je dziś zwie, prąd informelu lub jego filozofie raczej, gdyż nurt ów miał różne oblicza. Niemniej skrupulatny badacz dostrzegłby w sztuce Jagielskiego jeden jeszcze, jakże nam bliski rys: Stimmungowego malarstwa naszych monachijczyków, ich nastrojowość i skłonność do operowania zmiennym oświetleniem wraz z ich żywiołowością, jakże bliską tej, o której artysta powiada - "Po całym dniu dłubania przy konserwacji muszę się wyszaleć ..." Na szczęście w tym szaleństwie jest metoda.