Energia afirmacji

Teksty

Recenzje

ENERGIA AFIRMACJI tak pachnie jabłko jak malarz wzniósł plamę tak błękit nieba jak Degas brzmi tańcem tak wariat słońce rozwibrował palcem tak fiolet rozwiał wyspy w barwną gamę Stanisław Swen Czachorowski Wacław Jagielski - ostatnio głośno o nim w Polsce, a rozgłos zawdzięcza nie nowatorskim bynajmniej obrazom. Wręcz przeciwnie! Nawet średnio obyty ze współczesną sztuką odbiorca bez trudu zauważy wyraźne nawiązania do polskiego koloryzmu, zarówno o rodowodzie kapistowskim jak i z późniejszego okresu /np. Szancenbach/. Zatem nie rewelator nowych poetyk, nowego gestu i artykulacji, ale ktoś – po pierwsze: wierzący święcie w żywotność samej dyscypliny /iluż ją już pogrzebało!/, po drugie: programowo afirmujący zmysłowy wymiar świata. Radość obcowania z naocznym i dotykalnym konkretem. Zaiste nieczęsto spotkają Państwo w rejonach sztuki profesjonalnej tak czysty ton afirmacji. Jagielski wyraża ją jakby na przekór panującym trendom i estetykom. Dla niego materia rzeczywistości, np. kontur góry na wieczornym niebie, lśnienie liści po deszczu, horyzont czy drzewo - to nie jest zaledwie tworzywo, punkt wyjścia do bardziej lub mniej definitywnych dekonstrukcji. Dla Jagielskiego najważniejszy /bo bardziej ludzki niż artystyczny/ okazuje się moment lojalności wobec „jest”. To on decyduje o wszystkim. Tu nigdy nie będzie obojętne, że ukazany fragment pejzażu został naprawdę doświadczony zmysłami. Że b y ł. Rośliny i domy, owoce, mgła czy egzotyczne zaułki w rozwibrowanym słońcem powietrzu - nie zostały przywołane jedynie jako formy. Ich „znakowość” jest mniej ważna niż moment, w którym zostały zmysłowo pojęte czy – pojmane. I dopiero etap kolejny przynosi „rozwiązywanie problemów” na płaszczyźnie płótna czy kartonu. Dopiero wtedy rządzić zaczyna osobna logika i konieczność rozstrzygnięć już czysto malarskich. Wtedy niebo okazać się może różowe, a cień na rozżarzonej słońcem uliczce – ciemnogranatowy. Ale nawet wtedy czujemy patrząc na te obrazy jakąś energię. Wibrację rzeczywistego świata. Nie przepadł w grze o formę, oddychamy z ulgą. Nadal prześwieca. * * * WACŁAW JAGIELSKI uwielbia pracę w plenerze, co w kontekście powyższych słów jest zapewne oczywiste. Maluje zanurzony w autentyczne spiekoty i deszcze. Włóczy się po biało-złotych i po szaro-burych zaułkach. Podróżuje po Polsce, po Europie, Ameryce, Afryce… I chyba nie ma dla niego miejsc wyzutych z urody świata, co wcale nie musi oznaczać konwencjonalnej „ładności”, tylko wielość dziwnie i fascynująco spiętrzonych przestrzeni. Kształtów i świateł. Czy oglądam Jagielskiego krajobrazy beskidzkie czy jego impresje z Ukrainy, Grecji, Meksyku – wszędzie ten sam zachwyt niekończącą się oracją natury. Wszędzie szeroko otwarte oczy i serce. Zdaję sobie sprawę, że poprzednie zdanie brzmi wielce prostodusznie i – być może – „nieprofesjonalnie”? Oczywiście można by napisać inaczej. Napomykając np. o „aprobatywnej kontaminacji struktur przestrzenno-barwnych ewokujących paralelnie emotywną transfigurację znakową…” . Tylko że taki tekturowy bełkot nie ma nic wspólnego z tym radosnym, a zarazem poważnym malarstwem. To dzisiaj naprawdę nie lada sztuka tworzyć bez teoretyczno-programowych protez. I bez kompleksów. Bez obaw, że odpowiedzią na np. takie wyznanie: „Światło, ciepło, jego obecność w moich obrazach, oczach, sercu i duszy sprawia, że życie pomimo wszystko jest dla mnie piękne, że warto je szanować, czcić, kochać” /W.Jagielski/ - nie zderzy się z wyniosłą pogardliwością arbitrów ponowoczesności. Spokojną pewność co do wartości swoich malarskich poczynań Jagielski może jednak czerpać z już czysto warsztatowych atutów. Jest nie tylko arcysprawny. W sobie tylko wiadomy sposób potrafi znaleźć tajemniczy sposób przekładania wzruszeń na czytelne, chociaż czysto malarskie jakości . Maciej Szczawiński wrzesień 2006 r.