- Dziwnyjest ten świat
„Dziwny jest ten świat” Na maślanym rynku jak zwykle było gwarno. Przez ohydne szmaty, płachty, brudne, pozwiązywane na chybcika w wielkiej prowizorce folie-dachy, z niemałym trudem przedzierało się poranne słońce. Próbowało, zatroskane, ożywić ten, niestety akceptowany już przez sądeczan klimat rynkowego slamsu i pomalować kolorem wszystko to, co napotka. Obskurne, brudne budy-sklepiki z podartymi nad witrynami pseudo markizami, w żaden sposób nie poddały się jednak jego zamysłom i nadal tkwiły w swym uporze, stojąc na straży własnej nędzy i rozpaczy. Właściciele stoisk widać polubili ten widok, a kupującym, zaganianym i targującym się ludziom widocznie to już nie przeszkadza. Rozmowy kupujących i sprzedających mieszały się, tworząc charakter tego miejsca. Przechadzałem się, a może bardziej przeciskałem, pomiędzy straganami raczej z ciekawości niż z chęci dokonania zakupów. Podziwiałem kolory spiętrzonych kopców jabłek, grusz, orzechów, żółtych cytryn, pomarańczy, pachnącego zielonego koperku, sałaty, czy czerwonych powiązanych w pęczki rzodkiewek. Ileż w tym wszystkim dostrzegałem radości, nie wspominając o kolorowych i pachnących ogrodowych kwiatach. Chciałem wybrać sobie kilka ciekawych w formie i kolorze eksponatów do podtrzymania w domu jesiennego klimatu i nastroju. Nagle przed straganem pojawił się może sześcio-, może siedmioletni, trochę speszony chłopiec i z wielką nadzieją w oczach spytał właścicielki straganu czy mogłaby mu sprzedać za dwadzieścia groszy jedno jabłko. Więcej pieniążków to dziecko nie miało. Jakież było me niesamowite zdziwienie, kiedy owa pani, z niemałą siłą w głosie, a rzec by można z dużym jazgotem odpędziła chłopca, jak odgania się natrętną, kąśliwą, obrzydliwą muchę. Ten zlękniony odskoczył i ze smutkiem w oczach zgubił mi się w tłumie. Nie zdążyłem nawet go zatrzymać. To szokujące wydarzenie zupełnie pozbawiło mnie chęci dokonania zakupów u odrażająco nieludzkiej pani i podobnie jak ów chłopiec zginąłem w napierającym tłumie „zakupywaczy”. Historia z późnego lata tego roku przypomniała mi się dziś, kiedy szedłem po wyjątkowo pustym, jak z resztą na dzień święta przystało, maślanym rynku. Niestety, smród resztek zgniłych warzyw i owoców, nie do końca posprzątanych stoisk, a szczególnie nieopróżnionego wielkiego kontenera, z którego kipiało wręcz namokniętymi kartonami, porozwalanymi skrzynkami, widok prastarych, tak ważnych dla miasta wałów porośniętych morwami i akacjami, ale totalnie zaśmieconych papierami, plastikowymi kubkami, resztkami zepsutego towaru, starych butów i szmat, odbierał wielką radość świętowania. Na tle tego obrazu właśnie przyszedł mi na myśl ten biedny, odtrącony chłopiec, któremu nie dało się sprzedać jabłka za 20 groszy. Byłem ciekawy, gdzie teraz jest to dziecko, któremu większość z ludzi zapewne dałoby za darmo to upragnione jabłko. Ileż dzieci jemu podobnych dziś nie zjadło świątecznego śniadania, a wczoraj nie zasiadło do uroczystej wigilijnej wieczerzy, tylko dlatego, że ojciec albo sam, albo i o zgrozo z matką pijani leżą na podłodze, albo w innym miejscu, a opuszczone i głodne dzieci szukają promienia radości, zadeptując opustoszałe ulice miasta. I nie znajdują. Ileż to ludzi dorosłych wyzuło z siebie resztki odpowiedzialności za stworzone przez nich samych życie maluczkich. Ile to dzieci wydaje się być czasem, aż strach to pisać, „niepotrzebnych” swoim rodzicom, opiekunom. Najgorsze jest to, że dziecko odtrącone, zapomniane, porzucone, niekochane, może nie zdążyć się w swoim życiu nauczyć miłości, a w rezultacie kiedyś nie będzie potrafiło samo zagwarantować szczęścia swemu potomstwu. Okrutnie to smutne, bo wcale nierzadkie zjawisko. A jeśli do tego dołączymy problem dzieci kochanych przez swoich rodziców, ale autentycznie biednych, pozbawionych pracy nie ze swojej winy, dzieci ciężko pracujące na wioskach przy gospodarstwie, z którego ledwie można przeżyć, to problem zaczyna się robić całkiem wielki. Cześć i chwała więc wszystkim tym, którzy widząc to zjawisko, potrafią podzielić się swym dobrem, wesprzeć w jakikolwiek sposób, zorganizować choćby akcję szklanki ciepłego mleka czy obiadu szkolnego. Cudownym też jest wielki wysiłek i zaangażowanie ludzi w zbieraniu środków finansowych na różnego rodzaju operacje czy leczenie dzieci. Dziś bowiem nie możemy liczyć na fundusze zdrowia lub zrozumienie ze strony państwa. Trzeba więc zjednoczyć siły i pomagać sobie nawzajem. Kiedy tak piszę o tych ważnych sprawach, pamięć moja wciąż przywołuje niezapomniany obraz Nikołaja Pietrowicza Bogdanowa-Bielskiego, rosyjskiego malarza przełomu XIX i XX wieku zatytułowany „U szkolnych drzwi”. Obraz ten po raz pierwszy widziałem już chyba w dzieciństwie, wertując albumy i zachwycając się malarstwem wielkich. Przedstawia on na pierwszym planie stojącego w progu, tyłem do widza, biednego, odzianego w łachmany, podarte, dziurawe spodnie chłopca z niewielkim parcianym workiem na sznurku przerzuconym przez jego ramię. W tle widać klasę z czarną tablicą i ustawionymi na niej kartkami z dużymi literami alfabetu i siedzących w ławkach, małych uczniów. Obraz smutny, malowany w 1897 roku, przedstawiający autentyczną biedę społeczeństwa. Dziś, kiedy człowiek powoli zaczyna sięgać innych planet, taki stan rzeczy powinien być znany już tylko z tych realistycznych płócien dawnych mistrzów, a mimo to jednak w wielu rodzinach można znaleźć go jeszcze i teraz. Zróbmy więc więcej dobrego wokół siebie, aby ta smutna rzeczywistość zmieniała się na lepsze. Uwierzmy słowom wielkiego, nieodżałowanego Czesława Niemena, który śpiewał : Dziwny jest ten świat, gdzie jeszcze wciąż mieści się wiele zła. I dziwne jest to, że od tylu lat człowiekiem gardzi człowiek. Dziwny ten świat, świat ludzkich spraw, czasem aż wstyd przyznać się. A jednak często jest, że ktoś słowem złym zabija tak, jak nożem. Lecz ludzi dobrej woli jest więcej i mocno wierzę w to, że ten świat nie zginie nigdy dzięki nim. Nie! Nie! Nie! Przyszedł już czas, najwyższy czas, nienawiść zniszczyć w sobie. Wacław Jagielski 25 grudnia 2009