- Zacznij od Chopina
Zacznij od Chopina… ”Poloneza czas zacząć. - Podkomorzy rusza I z lekka zarzuciwszy wyloty kontusza, I wąsa podkręcając, podał rękę Zosi, I skłoniwszy się grzecznie, w pierwszą parę prosi.” Akordów dźwięki prują ciszę nocy listopadowej, kolejnej nocy tego na wskroś romantycznego miesiąca. Za oknem mgła osnuwa domy i ulice. Przydrożne lampy jak strażnice jasności walczą z mrokiem i mgłą, które zdusza ciemność. Wyglądają jak pochodnie trzymane w dłoniach Erynii na jednym z wczesnych obrazów niedoścignionego mistrza Bolesława Barbackiego. Na szczęście nie wgryzają się w ramię przerażonego człowieka, który być może świętym rzeczywiście nie był. Cisza…nie słychać ani turkotu kół jadącej brukowaną drogą zaczarowanej dorożki, ani silników przejeżdżających aut. Szczęście. Tylko ta muzyka, ten świat dźwiękami na przemian targany, gwałtem i liryzmem szyty napełnia duszę i sercu każe koić smutki. W budynku jeszcze niedawnej Szkoły Podstawowej im. Urszulki Kochanowskiej latarnia w szybie odbijana mruga i jak w „Zaklętym dworze” dziedzicem straszy. W dali, ledwie dziś widoczną sylwetkę Bazyliki jak strażniczki miasta, księżyc artysta na mlecznym niebie palcem zarysował i w chmurach okrągły łeb przed deszczem schował. Gwiazdy też strajkują, nie błyszczą, w ucho plot nie sieją, bo pewnie słuchają Chopina. Polonezy, mazurki, nokturny, sonaty, etiudy i wszystko cokolwiek napisał, pachnie jesienią i Polską. Czyż nie tego nam trzeba? W czasach niewątpliwie pięknych, na wskroś nowoczesnych, ciekawych, pełnych odkryć jeszcze do niedawna głębokich tajemnic… ale przerwać muszę bo wiatr jak szaleniec z wierzby targa liście i tumanem ciska, do szyb z deszczem przykleja. Oszalały liście. Jak ławica ryb z nagła spłoszonych obecnością orki ratunku szukają. Złapałem jednego. Mokry on i drżący liść z wierzby płaczącej. Od wiosny ledwie małym koniuszkiem z gałęzią zrośnięty, dzisiaj porzucony, smutny, pożółkły, zziębnięty, niepotrzebny. Iluż ludzi w ciebie liściu zapatrzonych, kończy podobnie swoje ziemskie bytowanie ? Tu powrócę do myśli wcześniej zaczętej i dopiszę to, co wydaje mi się najważniejsze. Otóż w tym cudownym świecie techniki, postępu cywilizacyjnego, zachwytu materią wszelaką, często przywiązani do rzeczy nie zauważamy o ile szybciej ucieka nam życie. Nie zastanawiamy się albo czynimy to z rzadka - nad ulotnością chwili, darem życia, nad tym, że obok są inni ludzie. Tacy sami jak my, z tymi samymi potrzebami, którym trzeba oddać kawałek siebie aby nasze życie –stało się pełniejszym, wartościowszym, weselszym. Jakże często z ludźmi dzieje się tak jak z tymi liśćmi, co je wiatr na starość zrywa bez pardonu i bez litości. I nie byłoby jeszcze tragedii, gdyby to ich rzeczywiście zrywał wiatr, ale zupełnie źle się dzieje kiedy to my sami wyręczamy go w tej katowskiej posłudze. Wiejemy wtedy chłodem i brakiem zwykłej ludzkiej życzliwości, odcinamy ich od życiodajnej gałęzi, nie wiedząc o tym, że tym samym odcinamy od niej samych siebie. Modlitwa za zapomnianych Jak się krzywić krzywe krzywdą może. Kropla kroplę tej samej krwi zmywa w niepamięć odrzuca mówiąc że jest jedyna, właściwa, prawdziwa. A gdzież jest ta pierwsza, która ją zrodziła? Nowy Sącz – październik 2008 rok A listopad to taki piękny czas. To miesiąc muzyki Chopina. W tym okresie jego dzieła brzmią najpełniej. Wyrosły z polskiej ziemi obecny jest w konarach wierzbiny co jej wiatr liść zdziera, ale ona jest żywa, ona nie umiera bo sam mistrz ją wskrzesza. I w czarnoleskiej lipie i dębach prastarych, przestraszonych osikach, leszczynach, zmurszałych korzeniach brzóz powywracanych nawet w łąkach i chmurach można słyszeć mistrza. Słyszysz go? Ja słyszę i dlatego choć „ w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny”, to świat jest cudowny, a dzień choć deszczowy, może być promienny. Swe refleksje o nocy listopadowej zacząłem mistrzowskim słowem wielkiego romantyka Adama Mickiewicza z 12 księgi „Pana Tadeusza” – „Kochajmy się” a zakończyć je chcę już nie tak po mistrzowsku ale równie romantycznie i o miłości. Napisałem to kilka lat temu na zimowym malarskim plenerze nad Bałtykiem. Tym bardziej, że na szybie okna zawisły setki deszczowych kropel. Dlaczego nie ma Cię tu dlaczego nie ma Cię tu gdzie fale biją o brzeg rozpryskując miliony drobnych kropel jak łzy motyla dlaczego nie ma Cię tu gdzie chłopiec nogą rozbija zamarzniętą kałużę a ja przyglądam się powstałej nań pajęczynie zmarszczek dlaczego nie ma Cię tu gdzie myśli moje jak ptactwo latają nad taflą wody szukając spokoju ... ....Ty zaś jesteś tam gdzie nieśmiało deszcz puka do szyby a urzeczona jego delikatnością dotykasz palcami kropel i przenosząc je na swe usta mówisz - kocham Cię ... ...czasami i deszcz potrafi wzbudzić zazdrość Mielno - luty2002 rok Wacław Jagielski – 18 listopada 2009