- Wspomnienie o świętym Człowieku
I uprosił odnowienie oblicza naszej ziemi. I stało się, co wydawało się być niemożliwe. Naród uwierzył w swoją siłę i moc, a nade wszystko we własną solidarność. Nie rewolucyjnie, przez walkę zbrojną, w której zginęłyby setki a może tysiące niewinnych młodych, starszych Polaków. Wystarczyła już i tak niemała rzesza ludzi, którzy w przeróżny, najczęściej tajemniczy sposób ginęli, przez okres prawie 50 lat zniewolenia totalitaryzmem Kraju Rad. Wystarczyły już dziesiątki, jak i nie setki propagandowych, pokazowych procesów w nowo rodzącej się Polsce Ludowej toczących się przeciw rzekomym zdrajcom Ojczyzny, a w rzeczywistości przeciw zawsze oddanym Polsce patriotom. Jeszcze nigdy wcześniej Polacy nie mówili jednym językiem, który zjednoczył wszystkie stany społeczne. Wcześniejszych niepowodzeń wszelakich zrywów, buntów i powstań, w niemałej mierze, należy upatrywać w braku jedności społecznej, bo jak bili się ziemianie, szlachta, to pogardzany przez nich chłop nie widział w tej walce swego interesu. Jak szli studenci, to nie popierali ich robotnicy, jak z kolei zbuntowali się robotnicy, to bez poparcia studentów i tak w kółko Macieju. Na braku jedności i świadomości ogólnospołecznej korzystała zawsze władza reprezentująca naród, który nigdy owej władzy uczciwie nie wybierał, władza narzucona przez obcych. I wreszcie ten polski papież uświadomił zdesperowanym współbraciom, że nie powinni się lękać, bo jeśli tylko przemówią wspólnym jednym głosem całego narodu w duchu miłości do Ojczyzny, wówczas zmienią oblicze naszej ziemi – polskiej ziemi. Polacy natchnieni uwierzyli i wówczas runęły mury czerwonego „zamordyzmu” w całej Europie i powiał nowy wiatr wolości. Drugi raz tak nieprawdopodobne wręcz zbratanie ludu, nawet już nie tylko polskiego, ale na całym świecie obserwowałem i przeżywałem w ostatnich dniach życia tego świętego człowieka. Bratał się wtedy wróg z wrogiem, polityk z politykiem, lewicowiec z prawicowcem, kibic z kibicem. Ludzie jak w transie opłakiwali odchodzenie do Boga - Jana Pawła II. Odczuwali pomiędzy sobą ogromną więź i potrzebę wspólnoty. Każdy żałował tego wielkiego autorytetu moralnego na wzór niewiast z ósmej stacji Drogi Krzyżowej - idącego na śmierć Chrystusa. Opłakiwaliśmy śmierć tego, który tak wiele uczynił dla pokoju na świecie i dla ludzi, choć czuliśmy, że odchodzi w świętości na ucztę do Zmartwychwstałego. Szkoda, że papież w ostatnich chwilach życia nie mógł mówić, bo kto wie, czy w swym oknie watykańskiego pałacu, po raz ostatni również nie wypowiedziałby słów – nie płaczcie nade mną, ale nad sobą i nad dziećmi swoimi. Naprawiajcie samych siebie i nie zapominajcie o tym, jak was przez czas swego pontyfikatu nauczałem. Nie zmarnujcie tego dobrodziejstwa. Świat wylał morze łez, a potem podane na chwilę ręce do zgody jakoś dziwnie ludziom zaczęły się pocić i trzeba było je rozłączyć. Kibic znów przemienił się w „kibola” i zaczął robić „ustawki”, politycy na nowo zaczęli kopać pod sobą dołki nienawiści i dawajże obrzucać się inwektywami, a i my sami częstokroć zapomnieliśmy o deklaracjach poprawy, osobistej przemiany i wzajemnej pomocy. Jakoś przestaliśmy szukać pomyślnych wiatrów, dzięki którym śmiało wpływalibyśmy na wody dobra i życzliwości międzyludzkiej. Nie można zawsze liczyć na to, że ten cudowny powiew odnowy jaki spłynął na ludzi poprzez życie Ojca Świętego Jana Pawła II, zawsze i w każdych okolicznościach naszego życia będzie prowadził ślepo bez naszego zaangażowana ku światłu. Nie ma tak dobrze. Tego wiatru musimy wciąż sami poszukiwać i z rozwianymi szatami płynąć na swej barce do przodu, ku lepszemu, ku światłu, w stronę prawdy. W innym bowiem razie, prądy i fałszywe podmuchy, mogą zepchnąć naszą barkę na mieliznę, gdzie zalega muł i nie ma perspektyw na dalszy rejs. Życzę sobie i czytelnikom, aby ta kolejna rocznica odejścia do Pana, bez wątpienia jednego z największych obywateli tego świata, stała się dla nas takim przystankiem do uświadomienia sobie mojego, naszego miejsca na drodze do lepszego jutra. Niech nam w tym pomogą słowa – nie lękajcie się, jestem z wami. Wacław Jagielski 03-04-2010