- Serdecznie wszystkich zapraszam…

Inne

Teksty

A ja dzisiaj nieco z innej „beczki”. Zapraszam wszystkich na wernisaż mojej najnowszej wystawy malarskiej, którą otwieram wernisażem dnia 05 lutego 2010 roku w Salonie Wystawienniczym BWA w Nowym Sączu, przy ulicy Szwedzkiej 2. Pozwolę sobie przytoczyć słowa, które napisałem do katalogu towarzyszącemu tej wystawie z nadzieją, że w jakiś sposób być może zachęcą Państwa do jej odwiedzenia ze szczególnym uwzględnieniem dnia i godziny wernisażu. Moje 40 i 4 – Pomysł na wystawę pod tym tytułem stał się naturalną konsekwencją lat przeżytych na tej cudownej planecie z jednoczesnym umiłowaniem romantyzmu. Jest to okres, którego w żaden sposób zmienić się już nie da, bo to czas odeszły, miniony. Z resztą mając świadomość niemożności zmian tego rozdziału życia najlepiej jest polubić wszystko, co się w nim wydarzyło, co dawało mi radość i smutek dla równowagi. Nigdy nie oczekiwałem, że spotkają mnie tylko same przyjemność i możliwość spożywania tego co dobre i słodkie, a jeśli nawet czasem popadałem w ten irracjonalny, utopijny stan świadomości, to życie szybko naprowadzało mnie na właściwe tory. A popadałem nierzadko, bo od dzieciństwa szalenie lubiłem marzyć. Marzenia na szczęście nieobce są mi i dziś. Czasem nie wiem jak się to dzieje, ale uświadamiam sobie, że właśnie ziściło się jakieś moje kolejne pragnienie. Marzenia można realizować, jeśli za nimi stanie to „coś”, często w postaci pracy nad nimi samymi, a czasem niedającemu się wyjaśnić, czy zdefiniować pierwiastkowi tak zwanego „szczęścia”, życiowego, fartu, a nade wszystko woli Bożej. Zależy jak kto na to patrzy. Wystawa ta skłania mnie do pewnej refleksji nad samym sobą i nad czasami, w których żyję. W jeden wielki warkocz życia splatają się moje radości, fascynacje, miłości, nadzieje, wiara, ale i troski, strapienia, czy ból. Na szczęście te pierwsze dominują, bo częściej serce napełnia mi radość niż smutek. Przyczyną tego jest bez wątpienia ogromna miłość i szacunek do rodziny, którą wraz z moją żoną Beatą i synami Danielem, Dominikiem i Michałem współtworzymy. Kolejnym imperatywem są Bóg i pasja twórcza, jaką od Niego otrzymałem. To fantastyczne móc odczuwać szczęście wypływające z pracy jaką się wykonuje. Przez dwadzieścia lat ratowałem i przywracałem dawną świetność zabytkom, wytworom mistrzów minionych wieków i z wielką satysfakcją karmiłem się radością płynącą z tego faktu. Równocześnie konsekwentne rozwijała się we mnie pasja malarska. Zawsze pragnąłem malować obrazy i tworzyć własną wizję, interpretację tego, co mi bliskie, co kocham i o czym barwną plamą i światłem chcę opowiadać... Cykl Modlitwy malarza powstawał spontanicznie od roku 2008 do lipca 2009. Działo się to w sposób niekłamany, szczery i z wewnętrznej potrzeby samooczyszczenia się z natłoku życiowych problemów, ale i przeżywanych w tym czasie radości. To najprawdziwszy kawałek mojego życia rejestrowanego „na gorąco” (vide: Modlitwa desperata, Modlitwa o cierpliwość, Modlitwa o święty spokój, ale i Modlitwa szczęściarza, Ku nadziei droga, Modlitwa za synów czy Modlitwa za przyjaciół). Często zadawałem Bogu pytania, na które niekoniecznie otrzymywałem odpowiedzi, ale to chyba naturalne. Nie można wciąż tylko żądać. Trzeba też nauczyć się cierpliwie wsłuchiwać w puls otoczenia - w ciszy można zrozumieć więcej, choć i tak nie wszystko. A jak to bywa często przy tego rodzaju uroczystościach, pozwolę się Państwu w kilku słowach przedstawić moim nietypowym dość fragmentem życiorysu. (…) Już w drugiej klasie, mając 9 lat, zakochałem się po raz pierwszy w pięknej koleżance o imieniu Beata. Jak się później okazało, po wielu latach zostałem wierny, ale tylko temu imieniu. W trzeciej klasie szkoły podstawowej porzuciłem harcerstwo po czterech tygodniach przynależności, kiedy to przed składaniem przysięgi drużynowy oddelegował mnie do grupy zuchów, co było w tej sytuacji dla mnie nie do przyjęcia, wszak czułem się w pełnym oczywiście umundurowaniu jak harcerz. Nie przypuszczałem wtedy, że ten fakt wywrze tak wielkie piętno na mej osobowości i spowoduje daleko idącą niechęć do munduru w wieku poborowym. W tej samej trzeciej klasie wykonałem pierwszy w swym życiu nie do końca przemyślany happening artystyczny. W odnowionym i świeżo wymalowanym pokoju mojej babci, granatową kredką pastelową na bielutkich ścianach dokonałem zapisu pewnych długich cytatów z podręcznikowej czytanki, na wszelki wypadek, z elementarza z klasy pierwszej, do której chodziła wtedy moja młodsza siostra. Po jakichś piętnastu latach przyznałem się do winy. Szkołę Podstawową ukończyłem z czerwonym paskiem(już nie pamiętam dokładnie czy na pewno na świadectwie ) i wraz z rodziną przeprowadziłem się do Nowego Sącza, gdzie podjąłem dalszą edukację w II LO, czyli w „Zielonej Budzie”. Było wspaniale, ale po roku stwierdziłem, że profil matematyczny chyba nie do końca mi służy, gdyż już wtedy poczułem zew sztuki i postanowiłem przy dość zgodnym poparciu części grona pedagogicznego ponownie podjąć edukację, ale tym razem w klasie o profilu, który dawał mi znacznie większą swobodę wypowiedzi twórczej i pewien margines na indywidualną interpretację szkolnej rzeczywistości. Zastanawiałem się, czy zawsze dwa dodać dwa musi być cztery, niebo niebieskie, trawa zielona, a słońce żółte. A gdzież się podziała słynne teoria względności? W 1984 roku w Małej Galerii BWA przy Jagiellońskiej w Nowym Sączu, pokazałem swą pierwszą w życiu wystawę. W roku 1986 po pierwszej nieudanej próbie zdawania na ASP - przysłowiowym „rzutem na taśmę” - i z nie małą pomocą nieba, bo na egzamin przyjechałem dokładnie godzinę przed jego rozpoczęciem bez wymaganych dokumentów, od dyrektora nowej szkoły dostałem pozwolenie na przystąpienie do egzaminu w Tarnowskim Studium Konserwacji Wyrobów Artystycznych i Dzieł Sztuki. Ze szczęścia jakie mnie w tym dniu spotkało wytarłem buty po wyjściu z dyrektorskiego gabinetu. Potem życie napisało mi jeszcze wiele ciekawych i ciekawszych przygód, ale o nich może kiedy indziej w innych okolicznościach. Jeszcze raz serdecznie zapraszam.