- Quem di diligunt, adolescens moritur

Inne

Teksty

Quem di diligunt, adolescens moritur Wybrańcy bogów umierają młodo. autor: Plaut Dowiedziałem się dzisiaj, że w klinice wiedeńskiej, swe bardzo młode życie zakończyło pewne urocze, dobre dziewczę z Sącza. Ta młoda, od dziecka chorująca na nieuleczalną mukowiscydozę dziewczyna, zasnęła snem, z którego dla nas już się nie obudzi. Odeszła, jak przed nią i po niej odejdą setki, tysiące, miliony innych. Fakt śmierci niby przecież taki oczywisty, przez większość tych, którzy zostają, przyjmowany jest raczej ze smutkiem. Bo nagle czujemy, że kogoś straciliśmy, że nigdy nie odróżnimy już z tłumu barwy jego głosu, że nie uraduje już nas jego uśmiech, nie uściśniemy też jego dłoni. Choć w swym przekonaniu religijnym czuję się i jestem katolikiem i fakt umierania nie powinien mnie zasmucać, to jednak dokładnie to ze mną robi. Zabiera mi radość, i nakazuje pogrążyć się w zadumie. Odczucia te tym głębiej wciskają się w serce, kiedy śmierć dotyczy osób mi znanych, a nade wszystko tak młodych jak wspomniana piękna dziewczyna. Kiedyś wspaniały poeta, filozof, ksiądz Józef Tischner powiedział - W momencie śmierci bliskiego uderza człowieka świadomość niczym nie dającej się zapełnić pustki. Choć wspominana dziewczyna, nie była dla mnie bliską w sensie koligacji rodzinnych, a w życiu widziałem ją może kilka razy, kiedy wraz z ogromną rzeszą wrażliwych Sądeczan organizowaliśmy z jej rodzicami zbiórkę funduszy na jej bardzo kosztowną operacje przeszczepu płuc w zagranicznych klinikach, to szczerze dziś przyznaję, że jakoś trudno jest mi teraz zaakceptować jej nieobecność wśród nas - ludzi, którzy wciąż cieszą się radością życia. Jakże właśnie w tym momencie wielkiej wagi nabierają słowa poety i kapłana, księdza Jana Twardowskiego - śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą. Dodać by można – za szybko odchodzą. Bo jeśli jeszcze w pewien sposób łatwiej mi przychodzi pogodzić się z faktem odchodzenia ludzi o sędziwym wieku, tych, o których zwykło się mówić – przeżyli swoje życie z całą jego świadomością i wszelakim dobrem jego „inwentarza” i zasłużyli na odpoczynek, tak śmierć ledwie wzrastającego kwiatu, który dopiero co zaczął poznawać zapach tego świata jest czymś szalenie przygnębiającym. Zdawać by się mogło czymś niezrozumiałym, (a czasem przez niejednego człowieka do których i moja skromna osoba należy) i tak zwyczajnie po ludzku określanym słowem – niesprawiedliwym. Wiem, że Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za złe karze, i śmierci nie rozpatruję w kategoriach kary za grzechy, bo jeśli tak, to pierwszy już dawno nie powinienem chodzić po tym świecie, ale mimo wszystko tak po ludzku dopatrując się sprawiedliwości ziemskiej, jako człek upadający mam prawo do takiego myślenia. Wydaje mi się, że osoby, które z taką czasem łatwością wypowiadają słowa – każdy z nas przecież kiedyś odejdzie, czy - Bóg tak chciał i nie ma co rozpaczać, śmierć to przecież naturalna kolej rzeczy więc po co ronić łzy - chojrakują tak do momentu, kiedy same nie zetkną się z tym problemem. Bo jak powiedział kiedyś inny poeta w osobie samego arcybiskupa gnieźnieńskiego, Ignacego Krasickiego - Ktokolwiek mówi, że się śmierci nie lęka, kłamie. Mądre to słowa. A przecież i sam Chrystus zapłakał nad grobem swego przyjaciela Łazarza. Zasmucił się nad jego stratą dla żywych. A przecież Jego - Boga i Człowieka, nie możemy posądzać o brak wiedzy o tym, co dalej dzieje się z ludzkim życiem. A mimo to zapłakał. Dał przykład wielkiej miłości, przyjaźni dla nas żyjących. Tym bardziej nie zrozumiałym dla mnie jest odpowiedź innego kapłana, pewnym błagającym jego i gotowym oddać ostatnią przysłowiową koszulę każdemu, kto pomoże ratować im nieuleczalnie chorego synka. Otóż odpowiedział im i to nie w celu pocieszenia ale pozbycia się „natrętów”, że Panu Bogu też trzeba coś zostawić i jeśli On chce zabrać to niech zabiera a oni rodzice muszą się z tym pogodzić. Do końca życia będę przekonany, że ten człowiek pomimo wielu lat spędzonych w stanie kapłańskim, nie zrozumiał żadnej ani Boskiej nauki, ani też ludzkiej miłości jaka rządzi światem. Bo jeśli tak należało by podchodzić do problemu nieuleczalnej choroby, stanu krytycznego, śpiączki klinicznej, często agonii czy nawet samej śmierci, to przykład Jezusa wskrzeszającego Łazarza, córkę rzymskiego setnika i kilku innych cudów jakie uczynił nie miał by najmniejszego sensu. To przecież potężna nadzieja i równie wielka wiara żyjących bliskich spowodowała, że Bóg nie tylko jak to ludzie powiadają – dał i odebrał – ale uczynił coś niemożliwego dla człowieka choć nie dla siebie samego – odebrał i z powrotem przywrócił. Pokazał, że jeśli zechce, zawsze pokona śmierć. Trzeba tylko spełnić jeden warunek - mieć ogromną nadzieję i niegasnącą wiarę. Nikt jednak, a szczególnie kapłan nie może tej wiary i nadziei zabierać nikomu a nade wszystko - rodzicom. A do kogo w takim razie odnosiły się słowa –Proście, a otrzymacie, szukajcie, a znajdziecie, kołaczcie a otworzą wam – (Mt 7,7). Nie wiem - może to ja się mylę, może to ja mam za słabą wiarę i z pewnością tak jest, choć jako dziecko Kościoła, szczerze boleję nad swymi upadkami, ale wiele rzeczy dziejących się wokół mnie nie rozumiem i to nie dla tego, że ich ludzki rozum pojąć nie może bo są mistyczną Boską tajemnicą – niepodważalnymi dogmatami. Gdybym rozumiał te tajemnice, byłbym przecież Bogiem i jako Bóg nie potrzebowałbym w Nie wierzyć bo miałbym pewność ich istnienia. A że jestem maluczkim grzesznym ludzikiem i skoro wierzę na przykład astronomom, fizykom, geologom, swojemu lekarzowi, dentyście, żonie, dzieciom, czasami samemu sobie - czyli ludziom omylnym, to tym bardziej wierzę temu co powiedział sam Chrystus a co zostało zapisane na kartach Ewangelii. Boleję jednak, że coraz bardziej przestaję rozumieć świat, otoczenie, że burzy mi się czystość i przejrzystość widzenia tego wszystkiego co uważałem za cenne, prawe, dobre. W moich i na moich oczach rujnuje się świat, który staje się dla mnie coraz bardziej przerażający, straszny. Dziś jeszcze w to wierzę choć nie mam już pewności, że sanitariusz zamiast pobudzającej adrenaliny nie wstrzyknie reanimowanemu zwiotczającego mięśnie pabulonu tylko po to aby zarobić kilka stówek od zakładu pogrzebowego. Nie mam pewności, że gdzieś tam czy u nas w Polsce, czy w Niemczech, czy w Irlandii, we Włoszech, czy w innym państwie za kratkami konfesjonału nie rozgrzesza kapłan w imieniu Boga, tylko pedofil czyli zboczeniec, a nie mam wątpliwości, że przy takim nie ma Boga w konfesjonale. Oczywiście daleki jestem od uogólniania, bo oddanych idei sanitariuszy i kapłanów jest więcej, ale przykłady, które podałem są już wręcz lawinowe i nie tylko świeccy i bezpośrednio poszkodowani albo ich bliscy nad tym boleją ale za głosem samego Ojca świętego Benedykta XVI boleje nad tym cały Kościół czyli miliony. Nie tylko ja czuję się dziś zdradzony, ale sam papież publicznie nie zawahał się tych słów wypowiedzieć. Świat pogrąża się w kryzysie moralnym i to mnie oszołamia. Przestaję go rozumieć i żeby całkiem nie zwariować pójdę teraz do swojego malarstwa prosić Boga o lepsze dla mnie i dla świata jutro. Wacław Jagielski 22.03.2010 Ps. Świadomie tekst ten utrzymałem w pierwszej osobie liczby pojedynczej aby nie urazić broń Boże tych wszystkich, którzy myślą inaczej. Jeśli zaś ktokolwiek czuje się teraz oburzony moimi osobistymi przemyśleniami, to go przepraszam i zapewniam, że Kościół jest dla mnie święty, tylko że coraz częściej jego owieczki nie wyłączając mej skromnej osoby, błądzą, gdyż pasterze gromadnie gdzieś się w tym wszystkim pogubili. Tak więc drogi czytelniku jeśli weźmiesz do ręki kamień, rzuć go we mnie wtedy, kiedy będziesz przekonany, że kłamię.