Do Camille
21.04
2013
Do Camille Dawno do Ciebie nie pisałem Camille słowa przyszły tak nagle jak zamieć śniegowa czas mija wspomnienia ocaliły odbicie ukryte między myślami a kępą sitowia co z wody wyrasta i w niej głowę chowa nad nim ważki zatańczą w tęczowym balecie Czy słyszałaś moje magiczne zaklęcie z nadzieją rzucane z mostku w Givernie? Pragnąłem wtedy zobaczyć Cię znowu nenufary po szyję zanurzone w wodzie jakby nie te same jakby inne co dzień z paletą w dłoni mówiłem do Ciebie wiatr w słowa dmuchał a te pospadały na wodę sadzawki i na nenufary już na palecie brakło tej radości która jak burza płótnami targała me słowa wtedy nie sięgnęły nieba pędzel barwami dopełniał szarości i szarość duszę potopem zalała Na zielonej łące i przy ostrym słońcu błękitny światłocień Twojej parasoli studził bukiet pragnień w który powkładałaś czerwoności maków i granat kąkoli a ten las słoneczników … ich łodygami przesuwaliśmy chmury nad złocistym ogrodem Vetheuil ptaki wtedy śpiewały a pomiędzy kwiatami przechadzały się dzieci Zza glinianych wazonów i kulistych donic w południe lipcowe w domu w Argenteuil widziałem Cię w oknie między nami wtedy nie było rozmowy by nie spłoszyć myśli które wokół Ciebie krążyły w powietrzu jak pyłek kwiatowy Na plaży w Trouville jeszcze tego roku malowałem Cię znowu siedziałaś na krześle nie patrząc na żagle znikające w morzu przeźroczysta woalka osłaniała oczy turkusem bogate wiatr zaplątał się w drutach białej parasoli i po cichu mruczał Twoje włosy pachniały a Ty jakbyś nimi otulić go chciała kształt ust rysował jakieś miłe słowa szeptałaś mu w ucho znów byłem zazdrosny moja Camille jak i wtedy gdy w letnie gorące południe w białej sukni stąpałaś po pachnącej trawie między cieniem a światłem szerokich cyprysów z naszym przyjacielem Fryderykiem Bazille Po bezsennej nocy wschód impresją się budził gdy siedzieliśmy w łodzi otoczeni fioletem w błękicie i złocie rozwieszanym na masztach i pokracznych dźwigach wiatr od wody chłodził stopy nasze w porcie Le Havre Słońce czerwone jak z rajskiej jabłoni dojrzałym owocem rozpalało zmysły jego blaski jak pióra pogubione w locie z klucza dzikich gęsi drżały pod wiosłami kilka z nich zawisło na Twym kapeluszu pamiętam to jak dzisiaj gdy drewnianym wozem noc gwiazdy wywiozła w szarość horyzontu wtedy jedna zaspana wpadła do zatoki jak Ikar utonęła pośród niemych świadków błyszczącego wschodu Na bulwarze dorożki czernią malowane zastygły bez ruchu obok czarnych koni przez nagie gałęzie zziębniętych platanów przebijało światło złocistymi nićmi oplotło balkony i zginęło w głębi hotelowych lodżi dziś pamiętam jeszcze gorące kasztany które podawałaś na zmarzniętej dłoni na ulicznym słupie plakat szronem lśnił szliśmy obok siebie wokół gwar ulicy przywołał wspomnienia myślałem o chwilach gdy byliśmy młodzi idąc po Rue Saint – Denist A te czarne konie i czarne dorożki jak lokomotywa którą maszynowy lejcami hamulców do porządku wzywa z komina bucha pod dach iskrą pluje a potem w zgrzycie zatrzymuje koła na nowiutkim dworcu Saint Lazare Z dyszącego pociągu tłumnie wyszli ludzie para za parą wyłania się z pary którą sapie stalowy rozjuszony koń ktoś na kogoś czekał konduktor zawołał Mesdames et Messieurs - Attention! Attention! Pod żelaznym mostem u brzegu Sekwany na barkach z barek w wiklinowych koszach węglarz za węglarzem czarny węgiel znosi ich oczy jak moje przekrwione zmęczeniem lękam się jak kiedyś obłędu podszepty krzyżują mi drogi jak ślepiec obijam o kamienie ciało jak żebrak co niebo o ratunek prosi gorzko, sucho, cierpko, nie goją się rany dłutem smutku do żył głęboko żłobione tu dziecko zawoła – Tatusiu! Kochany! I serce rozedrze jego głos zmartwiony Twych wilgotnych powiek oczu zapłakanych nie mogłem udźwignąć razem z węglarzami zagryzałem wargi tak nie wiele mogłem Tobie ofiarować obietnice rzadko rozkwitały kwiatem na oślep rzucane nie sięgały nieba opadały bez życia zaciśniętym pąkiem niczym mrozem ścięte pusta beznadzieja O wybaczenie już Cię nie prosiłem Chociaż w pamięci nie trzymałaś złego gdy krzew nadziei karczowany co dzień nie płonął lecz się spalał a ziemia pod nogami nie była święcona nie stąpałem boso Twoja twarz zmęczona Umierać zaczęła Jadowite teksty Emila Cardon Kąsały boleśnie Potem pojawił się Pol Durand Ruel A ja niczym Noe w pływającej chacie Szczęśliwie czekałem końca udręczenia Skończyło się lato i nadeszła jesień Moich nowych wzlotów i Twoich uniesień Moja Camille Gdy umierałaś chmury zapłakały deszcz rosił ślady wspomnieniem odcisłe w gorejącym sercu biednego malarza kometa bólu rozdzierała duszę z bukietem kwiatów w Twoich świętych dłoniach W białej sukience malowałem Ciebie Twoje mądre czoło i Twe dobre ręce smutek po Tobie w sercu pozostały i parasol biały i wiatr który ugrzązł pomiędzy drutami Nasze małe dzieci tuliłem przejęte Milczeliśmy wspólnie w żałobnym bezruchu Teraz nad gałązką dojrzałej cytryny bez większego ruchu zawisł trzmiel olbrzymi on niech dziś będzie moim listonoszem słów które do Ciebie piszę które Tobie niosę i tych naszych dobrze przeżytych chwil moja Camille Nowy Sącz 02-06-2012